Powrót na Majorkę
W zeszłym roku pierwszy raz całą rodzinką wybraliśmy się na wakacje na Majorkę, a w tym postanowiliśmy to powtórzyć, tylko w spokojniejszym hotelu i bliżej plaży.
Rok temu znaleźliśmy ogromny kompleks kilkunastu budynków, co okazało się nienajlepszym rozwiązaniem. Baseny, mimo że było ich sporo, były ciągle zajęte przez tłumy (głośnych) ludzi, na każdy posiłek trzeba było iść z najdalszego budynku przez cały kompleks, na plażę także trzeba było zarezerwować minimum kilkanaście minut na żwawy spacer, a sama plaża mimo że spora, to i tak była zatłoczona.
Mimo wszystko bardzo nam się tam podobało, w końcu to północ(ny wschód) wyspy, gdzie przeważają turyści z rodzinami, w przeciwieństwie do południa (byliśmy tam z Ewą 13 lat temu), gdzie jest jedna wielka imprezownia. Udało nam się znaleźć hotel w tym samym rejonie co rok temu, ale spokojniejszej okolicy - o wiele mniejszy, bardziej przytulny, i zdecydowanie bliżej plaży.
Na plażę chodziliśmy praktycznie codziennie. Plażing i smażing to była podstawa, bo Kasi poprzednim razem bardzo spodobały się zabawy i pływanie w morzu. Tym razem natomiast, nauczony doświadczeniem, dokładnie smarowałem się kremem już od pierwszego dnia, by nie spalić się jak rok temu i potem cierpieć większość wakacji. Mieliśmy ze sobą piłkę do rzucania w wodzie, zabraliśmy też piankowe rzutki czy piłkę na rzepy, oraz dmuchanego jednorożca, więc zawsze było coś do zabawy.
Główną atrakcją, na którą liczylismy tym razem była jazda konna. Rok temu w ostatni dzień, kiedy poszliśmy na spacer po okolicy trafiliśmy na ranczo, ale okazało się, że na kucyka Kasia jest już za duża, a na dorosłego konia trzeba się wcześniej zapisać. Nakarmiliśmy kilka zwierzaków w mini-zoo i zapisaliśmy sobie ich adres na następny raz.
Pierwsze co zrobiłem przed przyjazdem w tym roku to zarezerwowałem nam wspólną, godzinną przejażdżkę, więc przynajmniej to było przyklepane. Wspólna, konna wyprawa Kasi bardzo się podobała - do tego stopnia, że nie przestawała o tym mówić przez kolejne kilka dni. Jeśli trafimy w te same okolice za rok, to na pewno zarezerwuję dwugodzinną przejażdżkę.
W tym roku postanowiliśmy pozwiedzać Palmę, czyli stolicę wyspy. Nie udało się rok wcześniej, a z Ewą byliśmy tam 13 lat temu podczas podróży poślubnej, więc była to dobra okazja, by pokazać Kasi miejsca, które odwiedziliśmy przed jej narodzinami.
Zaliczyliśmy też Valldemossę, czyli miejscowość, w której znajduje się klasztor zamieszkiwany przez Szopena - podczas podróży poślubnej chcieliśmy tam pojechać, ale nam się wtedy nie udało, na szczęście kilkanaście lat później udało nam się to nadrobić. Główną atrakcją było zwiedzanie miejsca zamieszkania Fryderyka, ale też przy okazji krótki koncert lokalnego pianisty.
W hotelu także było kilka ciekawych atrakcji: stworzyliśmy “najbrzydszą koszulkę z Pokemonami” malując na białej koszulce z kilkoma farbkami do dyspozycji, bo tryb “idealna koszulka z Pokemonami” szybko przerodził się w mały dramat i trzeba było ratować sytuację.
Innego dnia wzięliśmy udział w turnieju strzelania z łuku - najpierw dla dzieci, a później dla dorosłych. Ten pierwszy wygrała Kasia, w drugim mnie udało się zdobyć pierwsze miejsce spośród wszystkich uczestników. Katarzyna próbowała niezobowiązująco strzelać także z “dorosłego” łuku i szło jej zadziwiająco dobrze. Ja natomiast muszę popracować nad techniką, bo ramię miałem potem całe w siniakach od ocierającej się o nie cięciwy.
Oprócz tych wszystkich, wymienionych już wcześniej atrakcji mieliśmy też do dyspozycji niezatłoczony basen ze zjeżdżalniami i zawsze dostępnymi leżakami czy wieczorne pokazy: taneczne, sztuczek magicznych, i tym podobne, oraz pyszne jedzenie od rana do wieczora.
Wybór mniejszego hotelu to był strzał w dziesiątkę. Ogólnie wszystkim się podobało, Kasia była zachwycona i powiedziała, że chętnie wróci do tego samego hotelu za rok, więc zobaczymy. Jest to na pewno bezpieczna opcja jeśli nie chcielibyśmy jechać w nowe, niepewne miejsce.